środa, 21 marca 2012

Palacios nazaríes


"Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" rzekł kiedyś mój ulubiony książę, zupełnie nieświadomy, że mówi o pewnym mauretańskim zamku. Górująca nad Granadą twierdza z daleka nie powala, jest ładna, miła dla oka, ale... no ale bez przesady. Niemniej jednak patrząc na nią podskórnie czujemy, że skrywa najprawdziwszy skarb. Na samą myśl o jego odkryciu ciarki przechodzą po całym ciele. A im bliżej spotkania z nim, tym większe podniecenie czujemy. I niepokój. Czy skarb okaże się naprawdę tak wspaniały, jak głosi legenda?





Skarbem i sercem Alhambry jest Pałac Nasrydów. Dla wielu ten pałac po prostu JEST Alhambrą. Jest kwintesencją jej piękna i sławy. Urzeka, odbiera oddech, przyspiesza bicie serca. Jest doskonale piękny i hojnie się swym pięknem dzieli. Jeśli tylko potrafimy się weń wsłuchać, w skupieniu wodzić wzrokiem po ścianach, kolumnach, sklepieniach, odkryje przed nami to, co ma najcenniejszego. W każdym miejscu potrafi nas czymś zaskoczyć, dlatego trzeba rozglądać się uważnie - na boki, w górę, pod nogi.





Jest złakniony czułości! Błaga o odrobinę ciepła, od lat pilnie strzeżony niewidzialną barierą zakazu. Kusi na każdym kroku, szepcze do ucha obietnice, prowadzi w zakątki, gdzie nikt nie patrzy. Prędzej czy później ulegniemy, wszak bez dotyku nie da się figlować z kochankiem. Śliskość wzorów na kolumnie każe sądzić, że większość ulega w tym samym miejscu.


Ciężko jest odejść. Dopiero ostatnie zapewnienie "przecież do mnie wrócisz" pozwala nogom skierować się do wyjścia.

***

Kochanku niewierny acz doskonały, który nie puścisz raz złapanego serca! O każdej porze dnia i nocy przyciągasz wzrok, przypominając wspólnie spędzone chwile. Tęsknię... i wrócę!


środa, 14 marca 2012

Mira, ¡flores!

- Uff, to było najdłuższe 5km mojego życia.
- Ale 5 było do miasta, to dopiero był jeden, może dwa - kopanie leżącego przychodzi mi zdecydowanie za łatwo.
- Wiem, ale mam nadzieję, że to, co widać, to już Miraflores.


w drodze do Miraflores


Rzeczywiście, Miraflores de la Sierra było tuż tuż. Mamiło niczym fatamorgana na pustyni swą bliskością i obietnicą odpoczynku. Posileni ruszyliśmy dalej.

Góry jednak nie lubią prostoty. Za każdym razem, gdy Miraflores zdawało się być na wyciągnięcie ręki, droga skręcała ostro w bok, po raz kolejny prowadząc nas na dół. A na dole czekał ostry zakręt wymuszający niemal całkowite wyhamowanie. Nie było mowy o wykorzystaniu siły rozpędu. Coraz trudniej było zdobywać każde kolejne wzniesienie, każde coraz bardziej strome. Zaliczyłam zwątpienie, chciałam po prostu puścić kierownicę i upaść. Przed realizacją zamiaru powstrzymała mnie tylko świadomość, że takie rozwiązanie niekoniecznie spodoba się siedzącemu z tyłu synkowi. Zaliczyłam chwilowe zamroczenie w używaniu przerzutek, skutkiem czego spadł mi łańcuch. Zaliczyłam więc zakładanie łańcucha gdzieś w rowie, w chaszczach, jedną ręką, bo drugą musiałam pilnować, by kolce nie poharatały Samuelskiego. Zaliczyłam świadomość, że muszę jechać i jechać, bo jeśli się zatrzymam, nie ruszę dalej. I kiedy uznałam, że więcej sił nie wykrzesam, wyłonił się cel wyprawy - Plaza del Álamo. Otoczony uroczymi kamieniczkami, z których każda mieściła restaurację, bar albo kawiarnię. Pełen ludzi rozkoszujących się pogodą i smakiem piwa. Sądząc po ilości samochodów, które minęły nas na trasie, chyba pół Madrytu postanowiło tego dnia zjeść obiad w Miraflores.


Plaza del Álamo


Nareszcie! Po wszystkich trudach, czerwona na twarzy jak burak i spocona jak chłop podczas żniw usiadłam w słońcu i zamówiłam piwo. Czyż życie nie jest piękne? Czyż jest wspanialsze uczucie od sukcesu pokonania własnych słabości? Nie wiem, czy +229m w 5km to dużo, raczej nie. Ale wtedy na trasie wydawało mi się to szczytem ludzkich możliwości.

Siedzieliśmy więc rozkoszując się miejscem, ciesząc chwilą i regenerując siły. Raz jeszcze kuchnia hiszpańska nie zawiodła - choć jedzenie wyglądało byle jak, smak był prawdziwą radością dla podniebienia. Mięso tak mięciutkie, tak delikatne potrafią podawać tylko tutaj!


carrillada


Po obiedzie zdecydowaliśmy się na krótki spacer po Miraflores. Miasteczko niemal opustoszało, w końcu to czas sjesty. Spacer był bardzo krótki, bo z rowerami niewygodnie. Poza tym planujemy wrócić tam autobusem i nacieszyć się w pełni pięknem tego miejsca. A jest czym! Malowniczo położone na stoku góry La Najarra, pełne zapierających dech widoków, z uroczym kameralnym centrum. Wiosną musi tu być jeszcze piękniej!


Plaza del Álamo
Gościu, siądź pod mym bezliściem, a odpoczni sobie!

Miraflores de la Sierra Ayuntamiento
Ratusz

Miraflores de la Sierra
Pustoszejące kawiarnie

Powrót z Miraflores jest bajeczny. Ponad dziesięć minut niemal bez pedałowania. Wręcz trzeba hamować co chwila, w końcu z tyłu siedzi dziecko i pewne prędkości są niewskazane. I znowu myśl, że wiosną tu musi być pięknie! Kiedy wszystkie drzewa są zielone, a na łąkach rosną kwiaty. Kwiaty, którym Miraflores zawdzięcza swoją bajeczną nazwę. Legenda głosi, że królowa Elżbieta de Burbon miała wykrzyknąć z młodzieńczą radością "Mira, ¡flores!" (Patrz, kwiaty!) wskazując na kwiaty nieopodal wioski. Niewątpliwie szczęście dla osady, która wcześniej nazywała się Porquerizas de la Sierra, czyli... Górskie Chlewnie.


Embalse de Santillana
Powrót pod słońce


---

Informacje praktyczne:

Do Miraflores de la Sierra można dojechać z Madrytu samochodem drogą M-607, M-609 i M-611 lub autobusem 725 (Plaza de Castilla)

I kilka zdjęć z trasy:

Embalse de Santillana
Embalse de Santillana

Manzanares el Real
Manzanares el Real u podnóża Sierra de Guadarrama

La Najarra
La Najarra w drodze tam...

La Najarra
... i z powrotem

niedziela, 11 marca 2012

De tapas por Soto del Real

Aprovechar, czyli "korzystać z" to jedno z moich ulubionych hiszpańskich słów. Oddaje idealnie to, co tutaj robię - aprovecho. Korzystam. Z tego, że jestem w Hiszpanii. Z tego, że nie pracując na etacie mogę dowolnie rozporządzać moim czasem. Z tego, że moje dzieci, choć małe, są ciekawe świata. Z tego, że tutaj każdy dzień może być wyjątkowy (o czym codziennie rano przypomina mi nieprzyzwoicie błękitne niebo). Z tego, że z mojego miasteczka prowadzi ścieżka rowerowa... prosto w góry. Z pogody. Z widoków. Z dobrodziejstw kuchni. Z życia.

W weekendy zaś korzystamy z tego, że jesteśmy całą rodziną i możemy poznawać Hiszpanię razem. Jeszcze pod koniec lutego w ramach odkrywania jej zakątków udaliśmy się na tapas do Soto del Real, małego miasteczka u podnóża Sierra de Guadarrama. Miasteczko na tyle małe, że gdyby nie wspomniana ścieżka rowerowa, pewnie szybko byśmy do niego nie zawitali. A dzięki niej jesteśmy tam częstym gościem, zwłaszcza przy pogodzie. Bo jak tu siedzieć w domu, gdy słońce aż prosi o wyjście mu na spotkanie.


W lutym w Soto organizowana jest feria de tapas. Takiej okazji się nie przepuszcza! Jak są tapas, należy się wybrać. Bo tapear (czyli "iść na tapas") to kolejne z moich ulubionych słów. Plan jest prosty - chodzimy od baru do baru w każdym zamawiając po piwie (lub innym napoju) i delektując się podawaną do nich przekąską. I - jak pokazuje na poniższych zdjęciach wszędobylska rączka pilnująca, by mama rzeczywiście tylko zrobiła zdjęcie, a nie przypadkiem zjadła - wyjście na tapas jest bardzo dobrym pomysłem także dla rodzin z dziećmi. W końcu nie tylko dorośli lubią jeść poza domem.

Zaczęliśmy od Baru 66, baru dla motocyklistów, gdzie również ciężarne, matki karmiące i kierowcy mogą się napić piwa z kija. Wszędzie indziej to 0% tylko z butelki. Wystrój stylizowany na amerykański, więc i tapas odpowiednie - hamburger, hot-dog i sándwich de beicon y queso (zapiekana kanapka z boczkiem i serem)


Następnie wybór padł na pasteleríę La Piccola. Choć miejsce nietypowe na tapas, zawiedzeni nie wyszliśmy - tosta con tomate, jamón y huevo de codorniz (kanapka z pomidorem, szynką serrano i przepiórczym jajem)...


... oraz specjalnie przygotowana na konkurs empanadilla. Niestety nie wiem z czym była, bo kelnerka mówiła z prędkością karabinu maszynowego. Ale była przepyszna, co wywnioskowaliśmy z zachowania Natalelki, która nikomu nie dała spróbować.


Kolejny przystanek już na dworze w Gredos. Oj tam wrócimy na obiad, bo smak był obłędny! Gdybym tylko umiała oddać to na zdjęciach! Mięciutkie i soczyste mięso plus wyrazisty smak warzyw - jamón y calabacín (kanapka z szynką serrano i cukinią)


...carrillada de ternera (przepyszna wołowina)...


... i lomo en pisto (czyli wieprzowina z pisto... do tematu pisto jeszcze kiedyś wrócę).


Zaraz obok Gredos znajduje się Tele-Pescaíto. Na wolne miejsce przyszło nam poczekać, ponieważ zrobiło się tłumnie. W końcu nie tylko my lubimy tapas. Jednak warto było! Dos claras (dwa jasne, czyli piwo z fantą cytrynową), gorące słońce, klekot bocianów... niby luty, a pełnia lata!


... calamares...


... i garbanzos con langostinas (cieciorka z krewetkami).


Moje standardowe szpiegowanie cudzych talerzy spowodowało, że nie szliśmy już do kolejnych miejsc. Zamówiliśmy drugą kolejkę wraz z apetycznie wyglądającymi boquerones fritos (smażone sardelki), o które znów musieliśmy negocjować z Natalelką. A z niej twardy negocjator jest.

---

Informacje praktyczne:

Do Soto del Real można dojechać z Madrytu samochodem drogą M-607 i M-609 lub autobusami linii 724, 725 i 726 (Plaza de Castilla).

Feria de tapas "De tapas por Soto del Real" organizowana jest w lutym, w weekendy (piątek-niedziela) popołudniami (od 12:00 do 16:00 lub 17:00 w zależności od edycji).

Listę miejsc biorących udział w konkursie można znaleźć w internecie, ale bary są też oznaczone specjalnym plakatem. W niektórych - jak np. w La Picolli - trzeba się upomnieć o tapas.

piątek, 9 marca 2012

Fresón

Hiszpanie nie jedzą truskawek tylko, jak przystało na kraj macho, truskawy. Wielkie, dorodne, krwiście czerwone. Zainspirowana postem Kasi pobiegłam do sklepu. Choć przyznaję, że nie były to moje pierwsze w tym roku.


Hiszpańskie truskawki wyglądają i pachną przepięknie, ale smakowo daleko im do naszych polskich. Za to, w ramach rekompensaty, możemy się nimi cieszyć już teraz.

czwartek, 8 marca 2012

Hiszpania od kuchni - Garbanzos con calabaza

Kuchnia hiszpańska kojarzy się najczęściej (zresztą całkiem słusznie) z paellą, owocami morza i jamón serrano. Swego czasu bardzo mnie zaskoczyło, że tutejsza dieta w dużej mierze opiera się na roślinach strączkowych. Zwłaszcza zimą królują potajes - dania jednogarnkowe na bazie roślin strączkowych i warzyw.

Potajes oprócz tego, że są rozgrzewające, sycące i po prostu smaczne, są bardzo zdrowe. Tak, tajemnica zdrowej śródziemnomorskiej diety nie tkwi tylko w rybach i oliwie z oliwek. Rośliny strączkowe są bogatym źródłem składników odżywczych i w zbilansowanej diecie powinny być ujęte przynajmniej 1-2 razy na tydzień. Tymczasem w Polsce rzadko spotyka się kogoś, kto je gotuje regularnie. Dla przykładu można porównać objętość wpisów na temat ciecierzycy w Wikipedii polskiej i hiszpańskiej.

Zima co prawda odpuściła, ale potaje nadal jest u nas stałym gościem na stole. Dzisiaj garbanzos con calabaza, czyli ciecierzyca z dynią.


Składniki (dla dwóch osób dorosłych i dwójki małych dzieci):

Słoik/puszka cieciorki
Średnia cebula
2 ząbki czosnku
1-2 pomidory
200g dyni
4 ziemniaki
oliwa
ziele angielskie*
liść laurowy
sól, pieprz

Przygotowanie:

Cieciorkę odcedzić z zalewy i przepłukać pod bieżącą wodą. Czosnek i cebulę posiekać. Pomidory umyć, sparzyć, obrać, usunąć nasiona i pokroić w kostkę. Umyć i obrać dynię i ziemniaki, pokroić w kawałki. Do garnka nalać odrobinę oliwy, włożyć wszystkie składniki, dodać liść laurowy i ziele angielskie*. Zalać wodą, doprowadzić do wrzenia, zmniejszyć ogień, przykryć garnek i gotować ok. 20 minut. Na koniec posolić i popieprzyć wg uznania i zostawić chwilę pod przykryciem.

* W oryginalnym przepisie dodano łyżeczkę kminku. Ja kminku nie lubię, więc go nie używam. W jego miejsce - tak po polsku - dodałam ziele angielskie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
meta name="sznurkownia-site-verification" content="f17d2c46d29511e191278376"