piątek, 26 października 2012

Londyńskie mycie okien

Wyobraźcie sobie taką scenę: jecie drugie śniadanie, gdy nagle o okno Waszego mieszkania na drugim piętrze uderza wielka... szczotka! Wyglądacie za okno, a tam chłopak ze słuchawkami w uszach i szczotką długości trzech pięter myje Wam okna.


W Wielkiej Brytanii okna otwierają się na zewnątrz, więc jeśli nie mieszka się na parterze lub nie jest się zawodowym kaskaderem/akrobatą/ryzykantem/świrem, samemu umyje się tylko od wewnątrz. Wiedziałam, że do mycia na zewnątrz trzeba zamówić firmę, ale do dziś nie wiedziałam, że zrobi to za mnie zarządca osiedla. Ot niespodzianka na piątkowe przedpołudnie.

Toledo nocą

Plaza de Zocodover

Santa Iglesia Catedral Primada

Ayuntamiento

nocna włóczęga

Puerta de Bisagra

Alcázar

czwartek, 25 października 2012

Dwa nazwiska Hiszpana

Jeśli myślicie, że użeranie się z polską biurokracją jest drogą przez mękę, pomyślcie, że niektórzy muszą użerać się z biurokracjami dwóch krajów.

Prawo administracyjne Hiszpanii stanowi, że każdy obywatel musi mieć dwa nazwiska. Musi i już. Nazwisko tworzone jest zgodnie z regułą pierwsze nazwisko ojca i pierwsze nazwisko matki, w dowolnej wybranej przez nich kolejności (zwyczajowo jako pierwsze nadaje się ojca). Jeśli rodzice nie mogą dojść w tej kwestii do porozumienia, nazwiska ustawiane są w kolejności alfabetycznej.

Nazwiska się nie zmienia. Np. biorąc ślub. Dawno dawno temu, gdy mój prawie mąż poszedł do ambasady załatwiać papiery w związku ze zbliżającym się TYM DNIEM, pani na wstępie uprzedziła go "Pana narzeczonej to się nie spodoba, ale proszę jej wytłumaczyć, żeby nie zmieniała nazwiska". Wiadomość nie tyle mi się nie spodobała, ile wkurzyła, oburzyła, strzeliłam focha i obraziłam się na całą głupią hiszpańską administrację. No bo jak to tak nie zmieniać? Ale to było kiedyś, dziś uważam hiszpański system za zdecydowanie rozsądniejszy.

Ja chciałam zmienić, a tymczasem Hiszpanka wychodząca za mąż za obcokrajowca musi się zmierzyć z kulturą jego kraju oraz - co gorsza - z jego świętym oburzeniem, że jak to żona jego nazwiska nie przyjmie. Bo Hiszpanka raz nie może zmienić nazwiska, dwa po prostu nie chce. Nie rozumie, czemu miałaby to robić, to w końcu jej nazwisko, to przecież ONA.


Dlaczego radzono mi nie zmieniać? Ponieważ dwie osoby o takim samym nazwisku hiszpański urzędnik uznaje za rodzeństwo. Bo w Hiszpanii tylko rodzeństwo ma takie samo nazwisko. Jeśli mimo racjonalnych przesłanek uparłabym się i przyjęła nazwisko męża, załatwiając cokolwiek w Hiszpanii musiałabym dołączać setki tysięcy dokumentów i wyjaśnień, że tak naprawdę jestem jego żoną, a nie młodszą siostrą. I nie, nie wymyślam sobie tego. Przed zmianą nazwiska ostrzegała mnie KAŻDA osoba, z którą przed ślubem miałam coś biurokratycznie wspólnego - od pań z hiszpańskiej ambasady, przez tłumacza, po urzędniczki w polskim USC.

Drugim mocnym odstraszaczem zmiany była kwestia nazwisk potencjalnego potomstwa. Jeśli ja i mąż mielibyśmy to samo nazwisko, to w Hiszpanii - zgodnie z regułą pierwsze od taty i pierwsze od mamy - nasze dzieci nazywałyby się po prostu Gonzales Gonzales*. O ile tam nikogo to nie dziwi, dla mnie była to rzecz nie do przełknięcia.

Historia z nazwiskami naszych dzieci to osobny cyrk na kółkach. Bo hiszpańskie dwa nazwiska sprawiają kłopoty. Nie w Hiszpanii oczywiście, ale w Polsce. W Polsce owe dwa nazwiska traktowane są jako jedno podwójne nazwisko, nierozdzielne. Wydawać by się mogło, że to to samo, ale ta subtelna różnica kosztowała nas sporo nerwów, czasu i €, kiedy przyszło do odkręcania absurdu. Biurokracja wszakże nie ceni się nisko. Załatwiając przedślubną papierkologię w polskim USC musieliśmy określić, jakie nazwisko będą nosić nasze przyszłe dzieci. Jednocześnie pani wszechmocna urzędniczka kategorycznie oświadczyła, że nie możemy wskazać wersji hiszpańskiej. Miało być albo nazwisko mamy, albo taty, albo łączone - ALE - łączone musiało się składać z pełnego nazwiska ojca, czyli de facto jego dwóch. Dodając do tego jeszcze moje mamy śmiech na sali. I nijak nie mogłam jej wytłumaczyć, że to bzdura. Pozostawiała nam jedynie nadzieję na administracyjną zmianę nazwisk już po narodzinach dzieci.

Żeby było weselej i jeszcze bardziej absurdalnie, małym Polakom urodzonym w Polsce nadaje się nazwisko wg zgłoszonego w akcie ślubu, natomiast urodzonym zagranicą nadawane jest zgodnie z zagranicznym aktem urodzenia. Hiszpania natomiast ma zagraniczne akty urodzenia w poważaniu i nadaje nazwisko zawsze zgodnie z regułą opisaną na początku. W związku z tym moja córka urodzona w Polsce miała inne nazwisko w paszporcie polskim, a inne w paszporcie hiszpańskim. Oba legalne. Wymarzona sytuacja, żeby w mafii pracować. Na dodatek dla państwa polskiego miała też inne nazwisko niż jej młodszy brat, który - urodzony już w Hiszpanii - w obu paszportach miał wersję hiszpańską.

Ale ale, polskie nazwisko również sprawia kłopoty. Hiszpańskie prawo na szczęście zezwala na stosowanie odmiany nazwisk ze względu na płeć zgodnie z zasadami kraju pochodzenia rodzica (czyli nasze -ski/-ska). Kłopot polega na tym, że każdy hiszpański urzędnik wpisze nazwiska odruchowo. Stąd mój syn miał nagminnie wpisywaną końcówkę -ska. Poza aktem urodzenia i paszportem, w każdym (!) dokumencie, jaki otrzymaliśmy, występował ten błąd. Wyobrażacie sobie wracać do KAŻDEGO urzędu z powodu jednej i tej samej literki w nazwisku?

Polskie nazwisko sprawia również kłopot hiszpańskim programom komputerowym, które nie rozpoznają moich dzieci jako rodzeństwa, bo przecież mają INNE NAZWISKA (-ska/-ski).




* Nie, nie mają na nazwisko Gonzales. Myślicie, że płakałabym, bo nie mogę się nazywać Gonzales?! Z całym szacunkiem dla Gonzalesów oczywiście ;-)

niedziela, 21 października 2012

Poznajemy Londyn - London Eye

Dziś znowu londyńsko. Tzn. na blogu, bo poza blogiem to codziennie londyńsko jest. Ale dziś tak londyńsko pełną parą! Bo niedawno odwiedziliśmy jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc miasta, nowy symbol na nowe tysiąclecie, czyli oczywiście London Eye. Architektoniczny cud myśli ludzkiej i nowoczesnej technologii.


London Eye, początkowo zwane Millennium Wheel, to efekt wizji małżeństwa architektów Julii Barfield i Davida Marksa. W założeniach pomyślany jako tymczasowa atrakcja, miał być symbolem wejścia w nowe tysiąclecie (metafora koła), a tymczasem stał się jedną z najważniejszych ikon miasta i jedną z największych atrakcji turystycznych na świecie. Dziś nie sposób wyobrazić sobie krajobraz Londynu bez jego 'Oka'.

Jego ogrom powala! Jest piękny w swej wielkości i prostocie. Stworzony na wzór koła rowerowego, jest od niego ponad 200 razy większy. Wysoki na 135 metrów, w momencie powstawania był najwyższym kołem obserwacyjnym na świecie (dziś jest trzecim co do wielkości i najwyższym w Europie). Rocznie przewozi średnio 3,75 mln pasażerów.


Przejażdżka kołem przebiega w bardzo komfortowych warunkach - kabiny są przestronne, z szeroką ławką po środku, w zależności od pogody są klimatyzowane lub podgrzewane. Choć do wagonu wchodzi kilkanaście osób, nie odczuwa się tłoku, spokojnie można posiedzieć, popatrzeć w każdym kierunku i porobić zdjęcia bez przypadkowych na nich twarzy. Koło porusza się powoli, wręcz leniwie. W środku kabiny ruch jest praktycznie niewyczuwalny, jedynie zmieniająca się perspektywa za oknem świadczy, że nie stoimy w miejscu.

Widoki zapierają dech w piersiach! Niby wiadomo, że Londyn jest OGROMNY, ale dzięki London Eye możemy zobaczyć na własne oczy, jak miasto się ciągnie i ciągnie po horyzont z każdej strony. Zieleń parków, nowoczesne City, kręta Tamiza, czerwone autobusy i tłumy na ulicach. A wszystko to z perspektywy dostępnej do tej pory ptakom i nielicznym wybrańcom.

Podobno w pogodny dzień widać nawet do 40km, aż do Windsor Castle. Potwierdzić tego nie mogę, bo choć pogodny dzień mieliśmy, to akurat słońce pogodnie świeciło od strony zamku właśnie.


Ciekawostki:

London Eye ma 32 kapsuły reprezentujące 32 dzielnice (boroughs) Londynu.

Kapsuły ponumerowane są od 1 do 33 z pominięciem pechowej 13. A niby nikt w przesądy nie wierzy ;-)

Potrzeba było tygodnia, żeby podnieść koło z pozycji horyzontalnej do aktualnej.


Noworoczną tradycją jest magiczny spektakl sztucznych ogni w sylwestrową noc. Gdy Big Ben wybija północ, okolice London Eye stają się ogromną świetlną areną. Czy można chcieć spędzić tę wyjątkową noc w innym miejscu?!



Informacje praktyczne:

Oficjalna strona www: www.londoneye.com

Bilet upoważnia także do obejrzenia - podobno niezwykle ekscytującego - filmu 4D o London Eye. My niestety nie skorzystaliśmy z tej propozycji, może następnym razem.

Jest możliwość kupienia biletów on-line, zaoszczędzając kilka £ oraz część kolejek (kolejka do odbioru biletu jest zdecydowanie krótsza niż ta do kasy).

Pomijając kolejki do kas, trzeba się liczyć także z ok. 30-45min czekaniem na wejście do kabiny. Na szczęście kolejka ta porusza się dosyć szybko i sprawnie. Jest możliwość kupienia biletu z priorytetowym wejściem, oczywiście za dodatkową opłatą.

Istnieją bilety łączone przejazd London Eye z innymi atrakcjami Londynu (np. Aquarium, Muzeum Madame Tussauds). Łączony bilet jest dużo tańszy niż suma pojedynczych wejściówek, daje priorytetowe wejście do dodatkowej atrakcji (nie do London Eye; my ominęliśmy prawie godzinną kolejkę do kasy Aquarium). Na wykorzystanie wejściówek do dodatkowych atrakcji mamy 30 dni od dnia skorzystania z London Eye.

London Eye znajduje się w niewielkiej odległości od czterech stacji metra: Waterloo, Embankment, Charing Cross oraz Westminster.

Gorąco polecam piękny artykuł Love at first sight (Guardian; po angielsku).

czwartek, 18 października 2012

W kręgu hiszpańskich alkoholi - Pacharán

Niewątpliwą przyjemnością podróżowania jest możliwość poznawania regionalnej kuchni i lokalnych specjałów. Podróżnicy pełnoletni mogą dodatkowo wzbogacić swoje doświadczenia próbując typowych regionalnych alkoholi. Pod tym względem Hiszpania jest idealna - tu niemal każdy region ma swój flagowy trunek. W Asturii trzeba napić się cydru, natomiast odwiedzając Navarrę nie sposób nie spróbować pacharánu.


Jest to likier produkowany z owoców tarniny, o zawartości alkoholu między 25-30%. Znany od czasów średniowiecza, od roku 1988 chroniony symbolem Denominación de Origen. Ma owocowy smak o lekko anyżkowej nucie, mocny aromat, różowo-bordową lub lekko brązową barwę i stanowi idealne zakończenie posiłku. Przy okazji jest jednym z ulubionych alkoholi mojego hiszpańskiego męża i stanowi obowiązkowy zakup za każdym razem, kiedy jedziemy do Navarry.

niedziela, 14 października 2012

Hiszpania od kuchni - Tortilla Española

Tortilla to po hiszpańsku omlet. Ta najsłynniejsza - tortilla española - to omlet z ziemniakami i cebulą. Danie wpisujące się w tradycyjną hiszpańską kuchnię - proste, tanie i pożywne. Do tortilli można dodawać składniki wg uznania - można zrobić z samymi ziemniakami (tzw. tortilla de patatas) albo dodać szynkę (serrano lub zwykłą) i/lub warzywa (wyśmienita jest z dodatkiem szpinaku lub cukinii). A np. w Salamance można dostać przekładańca - tortilla plus ensaladilla rusa.

Tortilla jest typowym tapas, przystawką lub daniem piknikowym. Smakuje i na ciepło, i na zimno (choć ja zdecydowanie wolę na ciepło). Jest smaczna, pożywna, hiszpańska i... przepada za nią każdy, kto choć raz spróbował. Tortilla jest na dodatek zdecydowanym pewniakiem wśród dziecięcych potraw, a mało które danie może się pokusić o ten tytuł.


Składniki (dla 2 dorosłych i 2 małych tortillożerców):

6 ziemniaków średniej wielkości
1 cebula
6 jajek
sól
oliwa z oliwek do smażenia

Przygotowanie:

Ziemniaki obrać, umyć i pokroić w ćwierć-plasterki* (najpierw ziemniaka kroimy wzdłuż na ćwiartki, następnie ćwiartki na plasterki) - nie za grube, żeby się dobrze usmażyły i nie za cienkie, żeby nie wyszły chipsy. Cebulę pokroić w piórka.

Na głębokiej patelni mocno rozgrzać oliwę i usmażyć na niej ziemniaki - powinny być miękkie w środku i złociste na zewnątrz (ale nie zarumienione)**. Mniej więcej w połowie smażenia dorzucić do ziemniaków cebulę. Zamieszać od czasu do czasu.

W miseczce rozbełtać jajka, dodać do nich usmażone ziemniaki z cebulą (ważne, żeby podczas przekładania, jak najlepiej odsączyć je z oliwy) i wymieszać. Posolić i znów wymieszać. Zlać nadmiar oliwy z patelni (np. do słoika) i wylać jajka na patelnię.

Smażyć do zarumienienia spodu (można sprawdzić unosząc delikatnie bok), następnie przełożyć na drugą stronę*** - należy nakryć patelnię dużym płaskim talerzem i energicznym ruchem odwrócić naczynia tak, aby tortilla znalazła się na talerzu. Zsunąć tortillę z powrotem na patelnię i smażyć dalej. Tortilla powinna być usmażona na złocisty kolor i dobrze ścięta w środku (co nie oznacza mocno ścięta, ważne, żeby nie była surowa), dlatego czasem wykonuje się dwa obroty.

Gotową podawać pokrojoną w trójkąty lub kwadraciki.


* Tak naprawdę co dom to inaczej kroją - w plastry, pół-plastry, ćwierć-plastry, w kostkę większą lub mniejszą, pełna dowolność.
** Właśnie mi mój mąż Hiszpan dosadny zwrócił uwagę, że nie tworzę kursu gotowania. Bo przecież każdy powinien wiedzieć, jak usmażyć ziemniaki. Tortillę też każdy powinien umieć zrobić, więc właściwie nie wiem, po co w ogóle przepis podaję ;-)
*** Nie wiem czemu, ale we wszystkich rodzinach, które poznałam, przewracanie tortilli jest zadaniem dla mężczyzny.

A u nas dziś na stole:

Tortilla podana w akompaniamencie domowych bułeczek (z tego przepisu, od siebie dodałam suszoną bazylię i cząber oraz ziarna słonecznika) z pomidorową salsą.

niedziela, 7 października 2012

Wspomnienie lata - Aquopolis San Fernando de Henares

Od dziś możecie mówić "być nieprzytomnym jak Marcjanna". Dawno dawno temu, kiedy jeszcze mieszkałam w Hiszpanii i cierpiałam na upały (czyli hmmm... jakieś 2 miesiące temu, kiedy to minęło?!), udało mi się znaleźć chwilkę, żeby Wam coś opisać. I co? Nie opublikowałam! Nadrabiam więc zaległości i zamiast walki z upałami proponuję wspomnienie lata.

Kiedy lato nas nie rozpieszcza, a temperatury przeplatają się między bardzo wysokimi, zajebiście wysokimi i tymi już-nie-do-zniesienia wysokimi, należy albo uciec nad morze (my naiwnie uciekliśmy do Polski i trafiliśmy na jedną z wielu fal tegorocznych upałów, taka południowa wersja przekleństwa pogodowego) albo iść na basen. W piękny sobotni gorąc wybraliśmy się więc na obiecany dzieciom "duży basen ze zjeżdżalniami" do San Fernando de Henares (miasteczko na wschód od Madrytu, jednak trudno zauważyć, gdzie kończy się Madryt, a gdzie zaczyna San Fernando).


Aquopolis w San Fernando to miła odskocznia od typowych basenów i od upałów w mieście. Choć kompleks jest dosyć duży, atrakcji nie ma aż tak dużo ani nie są aż tak różnorodne. Dla starszych kilka typów wodnych zjeżdżalni, dla młodszych brodzik z mini-zjeżdżalniami, park fontann i dwie większe zjeżdżalnie. Oprócz tego dla wszystkich baseny, w tym jeden ze sztucznymi falami, w którym fale puszczane są co jakiś czas, a ich początek zwiastowany jest... syreną (taka lekka wersja tego, co w Warszawie słychać 1 sierpnia). Dość specyficzny sposób bym rzekła, ale może ja się nie znam.


W dzień gorącego lata nie ma jak spędzić czas na pluskaniu się w wodzie, pływaniu, zjeżdżaniu do wody z prędkością światła w towarzystwie bryzy zalewającej oczy, uszy, buzię i nos, skakaniu przez fale, jedzeniu lodów i obrzydliwych gofrów.


Przed hiszpańskimi goframi muszę Was ostrzec - nie dajcie się skusić! Nie są tak jak w Polsce robione na świeżo, tylko w tosterze (!) odgrzewane są gofry popakowane w folie po jednym. Generalnie wielkie rozczarowanie i paskudny smak.


Informacje praktyczne:

* Strona www: www.aquopolis.es

* W pobliżu Madrytu są dwa parki Aquopolis - w San Fernando de Henares (na wschód) oraz w Villanueva de la Cañada (na zachód od Madrytu).

* Do San Fernando można dojechać samochodem (parking kosztuje 2,50€ za dzień), licznymi autobusami (221, 223, 224A, 226, 227, 229 - wszystkie odjeżdżające z Avenida de America) oraz pociagiem Renfe Cercanias (od stacji San Fernando trzeba kawałek przejść lub podjechać autobusem 1 przystanek).

* Bilety są dosyć drogie (w moim odczuciu za drogie), ale można kupić w internecie zaoszczędzając kilka € na bilecie i poźniejszy czas stania w kolejce do kasy.

* Dzieci poniżej 90cm wchodzą za darmo.

* Na miejscu są dwa bary, budki z lodami, duża przestrzeń na piknik (sporo osób przychodzi z własną wałówką i lodówką), mały sklepik, który jednak bardzo późno został otwarty.

* Są też miejscowki VIP (cabañas) - za dodatkową opłatą (jedyne 42€) można mieć do dyspozycji leżaki i stolik osłonięte od słońca i tłumów oraz z zimnymi napojami w cenie (limitowanymi). Cena jest za jedną cabañę dla czterech dorosłych osób.

* Na miejscu można też wypożyczyć leżak lub duże pompowane koła (do pływania lub zjeżdżania).

* Uważajcie na gofry!

* A najlepiej w upalne lato wybierzcie inną hiszpańką miejscówkę niż Madryt ;-)

piątek, 5 października 2012

Hiszpania od kuchni - Jamón Serrano

Niektóre kobiety z okazji urodzenia dziecka dostają od mężów pierścionek z brylantem. Ja od mojego dostałam... jamón. I to z tych 100€ za kg. Niebo w gębie po przymusowej 9-miesięcznej abstynencji (niestety serrano, jako surowa szynka, jest niewskazana dla ciężarnych niemających odporności na toksoplazmozę.).

Smak jamón serrano jest jednym z moich ulubionych, jest przyjemnym wspomnieniem z pierwszych hiszpańskich wakacji, jest moim narkotykiem. Nie ma smaku i zapachu bardziej hiszpańskiego od świeżo ukrojonych plasterków tej suszonej szynki.


Serrano jest jednocześnie jednym z najważniejszych elementów hiszpańskiej kultury. Każdego turystę uderza widok nóg wiszących w barach i sklepach. Z Hiszpanii nie można wyjechać nie spróbowawszy jamón i to najlepiej tej z najwyższej półki. A żeby taką nabyć, warto poznać tajemnice kryjące się za etykietami.

Jamón Serrano to ogólna nazwa suszonych długo dojrzewających szynek. Nazwa pochodzi od tradycyjnego miejsca suszenia, czyli gór (sierra), gdzie niskie temperatury ułatwiają dojrzewanie.


Jak powstaje?

Przygotowanie składa się z kilku etapów. Świeże nogi zasypuje się solą i zostawia na kilka dni. Czas leżakowania zależy od wagi nogi i przyjmuje się mniej więcej 1 dzień na każdy kilogram. Po tym okresie nogi są dokładnie myte. Następnym etapem jest suszenie, które trwa od 6 do 9 miesięcy i dojrzewanie przez kolejnych 9 do 18 miesięcy. Cały proces wymaga ściśle określonych warunków (temperatury i wilgotności) na każdym etapie powstawania.

Kilka słów o denominacji

Jakość szynki zależy od kilku czynników: rasy świni, sposobu karmienia oraz czasu dojrzewania. W zależności od przyjętej kategorii mamy szynki lepsze i gorsze. Czy właściwie dobre, lepsze i najlepsze, bo nie spotkałam się z niedobrą serrano.

Po raciczce ją poznacie

Pierwszym podziałem jest ze względu na rasę - cerdo blanco, czyli rasy białe (z jasną raciczką) i cerdo ibérico (z czarną raciczką). Zwyczajowo (w marketach i restauracjach) jako serrano określa się tańszą wersję cerdo blanco, natomiast lepszą (i droższą) nazywa się od rasy świni jamón ibérico.

Krótkie spojrzenie na świńską dietę

W zależności od tego, czym karmione są świnie, wyróżnia się jamón de cebo, de recebo i de bellota, przy czym de bellota jest szynką najwyższej jakości.

Jamón de cebo oznacza, że świnie karmione były wyłącznie paszami i zbożem. Jamón de recebo oznacza z kolei, że świnie były karmione w sposób mieszany - na początku jadły wyłącznie żołędzie i zioła znalezione na pastwiskach, następnie były dokarmiane wysokiej jakości paszami na bazie roślin strączkowych i zbóż. Natomiast jamón de bellota oznacza, że świnie jadły wyłącznie żołędzie i zioła znalezione na pastwiskach.

W dojrzewalni

W zależności od czasu dojrzewania otrzymujemy 3 denominacje: bodega (od 9 do 12 miesięcy), reserva (od 12 do 15 miesięcy) i gran reserva (min. 15 miesięcy).

Przód i tył

Przy zakupie warto również zwrócić uwagę, czy kupujemy jamón (czyli tylne nogi) czy paletę (przednie nogi). Paleta jest zwykle tańsza, ale wcale nie musi być mniej smaczna niż jamón.

Denominación de origen

Ostatnią składową denominacji jest miejsce pochodzenia. Najbardziej znanymi (i uznawanymi za najlepsze) są jamones pochodzące z regionów Huelva, Guijuelo i Dehesa de Extremadura. Oznaczone symbolem DO (denominación de origen) potwierdzającym ich najwyższą jakość oraz sposób wytwarzania.


Ciekawostki

Noga jamón jest typowym świątecznym prezentem - zwłaszcza w firmach (prezenty dla pracowników, klientów, kontrahentów). Też kiedyś od szwagra dostaliśmy :-)

Najlepiej smakuje cienko pokrojona. Jest to nie lada wyczyn ukroić długi i cienki plasterek. Stąd cortador de jamón (czyli krajacz szynki) jest zawodem wysoko cenionym, organizowane są nawet konkursy dla cortadores de jamón, a najlepsi w swym fachu zarabiają całkiem niemałe pieniądze.

Dla Hiszpanów prawdziwą obrazą jest porównanie jamón ibérico do włoskiego prosciutto lub francuskiej szynki bajońskiej.


Informacje praktyczne

Kupioną paczkę najlepiej wyjąć z lodówki na około 2h przed otwarciem, a otworzyć 15 min. przed podaniem. Po otwarciu przechowywać w lodówce do ok. tygodnia.

wtorek, 2 października 2012

Blog tygodnia!

Z pełnym uśmiechem na twarzy chciałam się pochwalić, że blog Moja Hiszpania został wybrany przez portal Urwiskowo na bloga tygodnia. Zapraszam do przeczytania krótkiego wywiadu ze mną. To mój pierwszy w życiu wywiad, więc bądźcie wyrozumiali ;-)

poniedziałek, 1 października 2012

Poznajemy Londyn - Diana Memorial Playground

Hiszpania została chwilowo w tyle, a my ruszyliśmy na podbój Londynu. Na pierwszy ogień (tzn. nie taki zupełnie pierwszy, bo już i Big Bena widzieliśmy, i po Picadilly spacerowaliśmy, i na Oxford zakupy robiliśmy, high life!) wzięliśmy plac zabaw Pamięci Diany, Księżnej Walii w Kensington Gardens. Miejsce, które każdy szanujący się mały pirat powinien odwiedzić.


Centrum Londynu, a moje dzieci biegały boso po plaży, bawiły się w piratów na statku, dryfowały po wzburzonym morzu w szalupie (niczym Jack Sparrow), goniły wiewiórki wśród wigwamów, chodziły po krokodylu i znalazły skrzynię pełną skarbów. A wszystko to w promieniach jesiennego słońca (podczas gdy Hiszpanię zalewają deszcze, tyle w temacie ewentualnych pytań "A nie żal Wam...?") oraz przy akompaniamencie śpiewu najprzeróżniejszych ptaków (muszę się koniecznie z ornitologii podciągnąć). Życie jest takie ciekawe, gdy ma się 3 lata!





Po kilkugodzinnej zabawie poszliśmy na długaśny spacer po ogrodach Kensington, przystając czasem, żeby nakarmić łabędzie lub wiewiórki*. Albo zamienić słówko z Piotrusiem Panem, albo popatrzeć na kormorany. Albo dlatego, że niektórym nogi zaczynały posłuszeństwa odmawiać.







* I tym sposobem moja 3-latka uparcie twierdzi, że łabędzie żywią się chlebkiem, a wiewiórki batonikami.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
meta name="sznurkownia-site-verification" content="f17d2c46d29511e191278376"