- Ale 5 było do miasta, to dopiero był jeden, może dwa - kopanie leżącego przychodzi mi zdecydowanie za łatwo.
- Wiem, ale mam nadzieję, że to, co widać, to już Miraflores.
Rzeczywiście, Miraflores de la Sierra było tuż tuż. Mamiło niczym fatamorgana na pustyni swą bliskością i obietnicą odpoczynku. Posileni ruszyliśmy dalej.
Góry jednak nie lubią prostoty. Za każdym razem, gdy Miraflores zdawało się być na wyciągnięcie ręki, droga skręcała ostro w bok, po raz kolejny prowadząc nas na dół. A na dole czekał ostry zakręt wymuszający niemal całkowite wyhamowanie. Nie było mowy o wykorzystaniu siły rozpędu. Coraz trudniej było zdobywać każde kolejne wzniesienie, każde coraz bardziej strome. Zaliczyłam zwątpienie, chciałam po prostu puścić kierownicę i upaść. Przed realizacją zamiaru powstrzymała mnie tylko świadomość, że takie rozwiązanie niekoniecznie spodoba się siedzącemu z tyłu synkowi. Zaliczyłam chwilowe zamroczenie w używaniu przerzutek, skutkiem czego spadł mi łańcuch. Zaliczyłam więc zakładanie łańcucha gdzieś w rowie, w chaszczach, jedną ręką, bo drugą musiałam pilnować, by kolce nie poharatały Samuelskiego. Zaliczyłam świadomość, że muszę jechać i jechać, bo jeśli się zatrzymam, nie ruszę dalej. I kiedy uznałam, że więcej sił nie wykrzesam, wyłonił się cel wyprawy - Plaza del Álamo. Otoczony uroczymi kamieniczkami, z których każda mieściła restaurację, bar albo kawiarnię. Pełen ludzi rozkoszujących się pogodą i smakiem piwa. Sądząc po ilości samochodów, które minęły nas na trasie, chyba pół Madrytu postanowiło tego dnia zjeść obiad w Miraflores.
Nareszcie! Po wszystkich trudach, czerwona na twarzy jak burak i spocona jak chłop podczas żniw usiadłam w słońcu i zamówiłam piwo. Czyż życie nie jest piękne? Czyż jest wspanialsze uczucie od sukcesu pokonania własnych słabości? Nie wiem, czy +229m w 5km to dużo, raczej nie. Ale wtedy na trasie wydawało mi się to szczytem ludzkich możliwości.
Siedzieliśmy więc rozkoszując się miejscem, ciesząc chwilą i regenerując siły. Raz jeszcze kuchnia hiszpańska nie zawiodła - choć jedzenie wyglądało byle jak, smak był prawdziwą radością dla podniebienia. Mięso tak mięciutkie, tak delikatne potrafią podawać tylko tutaj!
Po obiedzie zdecydowaliśmy się na krótki spacer po Miraflores. Miasteczko niemal opustoszało, w końcu to czas sjesty. Spacer był bardzo krótki, bo z rowerami niewygodnie. Poza tym planujemy wrócić tam autobusem i nacieszyć się w pełni pięknem tego miejsca. A jest czym! Malowniczo położone na stoku góry La Najarra, pełne zapierających dech widoków, z uroczym kameralnym centrum. Wiosną musi tu być jeszcze piękniej!
Gościu, siądź pod mym bezliściem, a odpoczni sobie!
Ratusz
Pustoszejące kawiarnie
Powrót pod słońce
---
Informacje praktyczne:
Do Miraflores de la Sierra można dojechać z Madrytu samochodem drogą M-607, M-609 i M-611 lub autobusem 725 (Plaza de Castilla)
I kilka zdjęć z trasy:
Embalse de Santillana
Manzanares el Real u podnóża Sierra de Guadarrama
La Najarra w drodze tam...
... i z powrotem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz