poniedziałek, 27 lutego 2012

Perełka

Lubię odkrywać nowe miejsca. Takie, na które trafia się przez przypadek, a które oczarowują człowieka w mgnieniu oka. Wczoraj w Madrycie, błądząc wśród - o dziwo - zamkniętych jeszcze kawiarni (a było dobrze po 11 dodam), trafiłam na niepozorną pasteleríę (cukiernię), która - krótko mówiąc - chwyciła mnie za serce i wszystkie zmysły jednocześnie. To Cármine przy c/Santa Engracia 37, niedaleko Gloriety Bilbao.


To takie miejsce, które zwykłe śniadanie zamienia w ucztę dla zmysłów. Już od progu wita zapachem słodkości wymieszanym z aromatem porannej kawy. Choć lokal jest niewielki, mieści sporą liczbę gości. Panuje bardzo przyjemny gwar - rozmowy przeplatają się ze śmiechem dzieci i stukotem filiżanek.

Jak zawsze mam problem z wyborem - każde ciastko wygląda smakowicie i każde zdaje się wołać "Mnie! Wybierz mnie!". Bardzo zachęcająco wyglądają empanadillas, jednak mam ochotę na coś słodkiego. Ostatecznie wybór pada na kawę z mlekiem i croissanta. Już bardziej tradycyjnie być nie mogło. Siadam w rogu sali, przy jedynym wolnym stoliku. Czekając aż przyniosą zamówienie obserwuję innych gości. Takie moje spaczenie, lubię patrzeć, co zamawiają inni. A w tym miejscu radość jest podwójna, bo wszystko wygląda pięknie i smakowicie.


Para obok zamówiła desayuno andaluz i świeżo wyciśnięte soki. Zdecydowanie cieszą oko - elegancko podane w kieliszkach uderzają intensywnością kolorów. Sądząc po zachwyconej minie kobiety cieszą również podniebienie. Mężczyzna cały czas buja wózkiem, pewnie chce, by dziecko spało dając rodzicom chwilę odpoczynku. Uciekam od nich wzrokiem, to mój dzień bez dzieci. Przy stoliku pod oknem dwie staruszki rozmawiają przy kawie. Obie ubrane odświętnie, w końcu to niedziela. Zwyczaj eleganckiego niedzielnego stroju nadal jest żywy wśród starszego pokolenia. Przy stoliku dalej spora grupa młodych osób. Jest też dziecko, więc co chwila ktoś wstaje od stolika by przyprowadzić uciekiniera. Chłopiec ma na oko 1,5 roku i ubrany jest w niegdyś typowy dziecięcy strój - krótkie spodenki. Znam ten zwyczaj z serialu, na ulicy rzadko spotykam. Właściwie chyba drugi raz. Kiedyś mali chłopcy cały rok biegali w krótkich spodenkach, nawet zimą. Dziś to zapewne typowe niedzielne ubranko. Może by i mojemu synkowi takie portki sprawić? Przy stoliku za mną siedzi dziadek z wnuczkiem. Dziadek wolno popija kawę, wnuczek zajada się wielką dwukolorową markizą. Oczywiście cały jest umorusany czekoladą.

Pełnia życia zamknięta na kilku metrach kwadratowych.

A oto i moje śniadanie! Mam taki dziwny zwyczaj, że jak nie mogę się zdecydować, co zamówić, zamawiam coś znanego. Tak jak tego croissanta. Trochę mecząca cecha, przez którą - jestem pewna - tracę wiele doznań i przyjemności. Wczoraj jednak wyszło mi to na dobre. Nigdy, przenigdy nie jadłam smaczniejszego croissanta. Nie spodziewałam się, że to ciacho może mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Tymczasem siedziałam oszołomiona smakiem, delektując się każdym kęsem i dziękując w duchu kucharzowi, że upiekł go tak dużego.

Sprofanowałam to miejsce. Tam należy usiąść i zjeść bez pośpiechu. Niestety mnie gonił czas. Choć starałam się rozkoszować każdą chwilą, każdym kęsem i każdym łykiem, musiałam wyjść szybciej niż bym chciała. Po zapłaceniu (o zgrozo, taniej niż u mnie w miasteczku!) wiedziałam już, że niedługo wrócę. Po te empanadillas, które nie przestawały wołać.


Gdy wróciłam kilka godzin później, lokal zupełnie nie przypominał tego gwarnego porannego. Było pusto, cicho, stoliki równiutko ustawione, wszystko wypucowane, niemal sterylne. Tak inne, że zastanawiałam się, czy to na pewno to samo miejsce. Zamówiłam empanadillas, dostałam kilka gratisowo (żeby takie samiuśkie nie leżały) i ruszyłam z powrotem do domu. Nie mogąc się doczekać, kiedy o tym miejscu opowiem mężowi i kiedy spróbujemy wiezionego przeze mnie skarbu.


Były na kolację. Były pełne nadzienia, nieoszukane i nieziemsko smaczne. Od wczoraj cały czas mam ochotę na jeszcze.

---

Wybaczcie jakość zdjęć z cukierni, niestety robione na szybko komórką, a jeszcze nie doczekałam się androida.

3 komentarze:

  1. W takim miejscu nie nadążałabym przełykać śliny! A jak tylko pomyślę o zapachu kawy, aż mnie coś w nosie łaskocze! Empanadillas wyglądają smakowicie, a czym są nadziane?

    OdpowiedzUsuń
  2. Do wyboru, do koloru :-) Z mięsem (i oliwkami, pyyyszne połączenie!), z kurczakiem, z szynką i serem oraz ze szpinakiem. Nie mogłam się zdecydować, które wziąć... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja przyszła teściowa lubi robić z tuńczykiem i gotowanym jajkiem, lub z mięsem :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
meta name="sznurkownia-site-verification" content="f17d2c46d29511e191278376"